Najtrudniej jest coś zacząć. Tak! To chyba najlepsze słowa wstępu do tego tekstu. Mija już kolejny tydzień od festiwalu w Gniewkowie, emocje w większości już opadły, czas podzielić się swoimi przeżyciami i nie bez powodu zacząłem swój wywód właśnie tymi słowami, bo zwykle najtrudniej jest się za coś zabrać, potem to już jakoś idzie. Tak też właśnie było z moim wyjazdem do Gniewkowa. Początkowa euforia, wywołana przypadkowo znalezionym plakatem festiwalu, dość szybko opadła i w głowie zaczęły mi się tworzyć chłodne kalkulacje. To w końcu dość odległa cześć Polski! Na szczęście trochę tego entuzjazmu wciąż utrzymywało się w moim krwioobiegu i na festiwal do Gniewkowa, ten pierwszy raz, pojechałem. Teraz, również kalkulując na chłodno, mogę rzec, że na pewno nie było to mój pierwszy i ostatni festiwal.
Wyjeżdżając wiedziałem tylko, że to już VI edycja festiwalu i do udziału w nim zaproszono ciekawą ekipę muzyków, a w zasadzie to siedem świetnych ekip. Wszystkie wątpliwości związane z tą swoistą „podróżą w nieznane” zostały rozwiane już na miejscu. Pierwsze znajomości z uczestnikami festiwalu, nawiązane już na dworcu w tym małym miasteczku, jakim jest Gniewkowo, utrzymały się przez cały czas trwania festiwalu, a kto wie czy nie przetrwają dłużej. Jedno było pewne: z takimi ludźmi nie da się nie bawić dobrze! Na miejsce noclegu zawitaliśmy po godzinie 16, mając za sobą siedmiogodzinną podróż pociągiem. Iście tropikalny klimat dawał się we znaki nawet najwytrwalszym. Z pomocną dłonią wyszli do nas organizatorzy imprezy, zapewniając nam dach nad głową w szkole zawodowej. Warunki były na tyle dobre, że nawet taki malkontent jak ja, nie miał na co narzekać. Wspólne miejsca noclegowe zaowocowały wieloma nowymi znajomościami. I przede wszystkim niezapomnianymi, całonocnymi imprezami z cyklu „After Party” (chociaż nie wszystko zostało przeze mnie dobrze zapamiętane ?). Nikt nie mógł narzekać na dobrą zabawę, no, może oprócz naszych wątrób, które trochę gorzej znosiły trudy balowania. Ale jak to mówią, raz nie zawsze. Dobra, sprawy organizacyjne mamy już za sobą, teraz pora na to, co w najważniejsze. Muzyka!
Jak już wcześniej wspomniałem, swoją obecnością zaszczyciło nas siedem świetnych kapel. Yesternight, Votum, The Skys, Retrospective, Figuresmile, Joseph Magazine oraz Ananke. Niestety, ostatni z wymienionych zespołów nie miał okazji zagrać przez gwałtowną burzę, która rozpętała się drugiego dnia nad Gniewkowem. Grający chwilę wcześniej Joseph Magazine też nie mieli szczęścia a ich występ został przerwany (na szczęście w samej końcówce ich setu). Pogoda to jedyna rzecz, nad którą nie udało się zapanować bo i nie było na sposobu. Chociaż biorąc pod uwagę pomysłowość i rozmach organizatorów, to za rok pewnie i burze nie będą nikomu straszne. Ale wracając do samego początku. Festiwal zaczął się wspaniałym występem Yesternight. Chociaż wcześniej nie mogłem zbyt wiele powiedzieć o twórczości chłopaków z Bydgoszczy, tak teraz mogę rzec jedno: grają aż miło! I to jak miło! Absolutna perfekcja. Przy tym koncert był nagłośniony tak, że tylko doświadczone ucho byłoby w stanie rozpoznać, że muzyka nie płynie z żadnego odtwarzacza. Już po pierwszych paru numerach hipnoza ogarnęła mój umysł. Jeżeli ktoś tego, jak by nie było, jeszcze mniej znanego zespołu nie słyszał, niech koniecznie się z jego twórczością zapozna, naprawdę warto. Zresztą myślę, że nie trudno będzie w przyszłości jeszcze o Yesternight usłyszeć, bowiem z tego co się dowiedziałem, zespół ma już materiał na płytę. Za jakiś czas powinno być zatem o bydgoskim zespole głośno. Słychać naprawdę spory potencjał kompozytorski i nie mniejsze umiejętności. Ich muzyka oscyluje wokół melodii i lekkości. I choć grali jako pierwsi, to podołali trudom otwarcia imprezy i trema z pewnością ich nie zjadła. Po ich koncercie pozostała mi tylko nadzieja, że reszta zespołów również nie zawiedzie. I tak też było!
Następnie na placu boju stanął zespół Votum. Nie ukrywam, że byli moimi tegorocznymi faworytami, a po koncercie poprzedników poprzeczka zawisła jednak bardzo wysoko. Warszawiacy ją przeskoczyli z łatwością. Ich dwa pierwsze wydawnictwa od dawna są pozycjami obowiązkowymi w moim odtwarzaczu, a nowy singiel zapowiadający trzeci album, jeszcze bardziej pobudził mój apetyt i porwał mnie bez reszty. Nowe numery dobrze skompilowały się ze starszymi ‘klasykami’, swoją drogą odegranymi wzorcowo. Było wszystko, czego spodziewałem się po takim widowisku. Emocje, pasja i wspaniały klimat. Po koncercie okazało się, że panowie z Votum to nie tylko wspaniali muzycy, ale także dobrzy imprezowicze. Za to w tym miejscu chciałbym im gorąco podziękować i serdecznie pozdrowić. Moja wątroba tęskni. Warto dodać, że zespół pierwszy raz zagrał w takim składzie, gdyż z różnych przyczyn ich etatowy perkusista nie mógł wystąpić. Za to, pomimo bardzo krótkiego czasu, jakie miał na przyswojenie materiału, nowy bębniarz poradził sobie znakomicie, co nie było przecież takie łatwe. Na sam koniec został występ Litewskiej formacji The Skys. Chociaż pora była już dość późna, a zmęczenie po długiej podróży doskwierało nie tylko nam, ale również muzykom, którzy mieli do przejechania prawie 700km to udało im się stworzyć na scenie widowisko pełne emocji. Z minuty na minutę coraz bardziej przekonywałem się do ich muzyki, żeby w końcu kompletnie odlecieć, na sam koniec występu. To, co udało im się zrobić w ostatnich paru numerach, to totalna magia. A zagrany na bis cover utworu autorstwa legendarnej Miry Kubasińskiej zatytułowany Wielki Ogień wprost mnie zaczarował! Wokalistka Bożena Buinicka nie dość, że znakomicie zaśpiewała tekst po polsku, to jeszcze zrobiła to z wielką charyzmą. The Skys zagrali w duchu klasycznego rocka, z elementami bluesa i rocka progresywnego. Zresztą zespół z Wilna, odkryty dla mnie przez portal ProgRock.org.pl zaczyna powoli wdzierać się do świadomości muzycznej słuchaczy w Polsce, bowiem jak dotąd Litwini bardziej znani byli w wielu miejscach poza granicami naszego państwa. Aż dziw bierze, że na Litwie są niedoceniani…
W tym momencie powinienem pewnie powiedzieć, że tak właśnie zakończył się pierwszy dzień w Gniewkowie, ale aż tak kłamać nie będę. Po powrocie do ‘obozu’ przyszedł czas na integrację z uczestnikami festiwalu i muzykami. Do białego rana prowadziliśmy zażarte dyskusje tak bardzo, że o brzasku wszystkim w gardłach strasznie pozasychało… Ale przecież, czego się nie robi dla poszerzania własnych horyzontów.
Połowa drugiego dnia zeszła nam na zwiedzaniu miasta w oczekiwaniu na rozpoczęcie imprezy. Mimo ciężkostrawnej pogody, czas w miłym towarzystwie nie miał prawa się dłużyć. Chwilę po godzinie 17 rozpoczął się pierwszy sobotni koncert. Na scenę wyszła formacja Retrospective i została tam na ładne półtorej godziny. Ich występ wprowadził mnie w stan muzycznej nieważkości, ale to był tylko przedsmak tego, co miało się wydarzyć potem. Wracając do zespołu z Leszna to muzycy zagrali przekrojowy set, oparty o debiutancki album Stolen Thoughts dokładając kilka zupełnie nowych utworów, przygotowywanych na nową płytę. Miło było patrzeć na wiecznie uśmiechniętą za zestawem keyboardów reprezentantkę płci pięknej, Beatę Łagodę, oraz jej skupionych kolegów z zespołu.
Zaraz po nich wystąpić miała formacja Figuresmile, o której było mi tylko tyle wiadomo od znajomych, którzy mówili mi, że ‘Figuresmile są świetni i z pewnością ci się spodobają’. Po ich koncercie mogę powiedzieć z pełną gwarancją: ‘Są świetni i z pewnością Wam się spodobają!’. Uwierzcie, jak i ja uwierzyłem. Największe zaskoczenie, jakie mogłem sobie tylko wyobrazić. Nie potrzebowali zagrać więcej niż dwa numery, żebym stał się ich największym fanem. I pewnie długo nim jeszcze pozostanę. To, co na scenie robił Krzysztof Borek i jego koledzy z zespołu, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Na taki koncert czekałem od bardzo długiego czasu. Magia, magia i jeszcze raz magia. Wspaniałe wokale i instrumentarium, nieszablonowe kompozycje i jakże świetny kontakt z publiką. Jedynym minusem była w tym wypadku złośliwa pogoda, która zmusiła organizatorów do przerwania na chwilę koncertu. Miało to też swoje dobre strony, bo po przerwie zostaliśmy uraczeni genialnie zagranym coverem Marillionowego Lavender. Jeżeli nie będziecie mieli możliwości wybrać się na jesienne koncerty Marillion w Polsce, to wybierzcie się na jakiś koncert Figuresmile i głośno domagajcie się tego coveru! Koncert niestety skończyć się musiał, a ja zostałem cały otoczony ich muzyką i… deszczem, który jak na złość, nie chciał przestać padać.
Jako ostatnia zagrała wrocławska formacja Joseph Magazine. O koncercie za dużo powiedzieć nie jestem w stanie, gdyż mokre ubrania nie pozwalały na komfortowy odbiór muzyki, a aura coraz bardziej odstraszała. Jednak mogę rzec jedno, umiejętności instrumentalnych może im pozazdrościć nie jeden doświadczony zawodowiec. Gitarowo – perfekcja. Rad bym był, gdyby burza poczekała jeszcze trochę i dała im skończyć występ, lecz nie ma przebacz. Pogoda zepsuła się do tego stopnia, że nie było najmniejszych szans na kontynuację imprezy. A szkoda. W końcu gdzieś na zapleczu czekała jeszcze formacja Ananke. A i na nią czekało sporo fanów. Mam nadzieję, ze następnym razem zespołowi Adama Łassa i Krzysztofa Pacholskiego bardziej się poszczęści i będą mieli szansę udowodnić swoją klasę. Kto wie, może i będzie to za rok w Gniewkowie?
Mógłbym tak pisać godzinami, bo i jest o czym. Ale chyba najlepiej będzie, gdy każdy z Was sam odwiedzi Festiwal w Gniewkowie choćby za rok. Atrakcji było naprawdę wiele, chociaż nie o wszystkich powinno się pisać publicznie. Mało jest miejsc, które wywarłyby na mnie aż tak pozytywne wrażenie jak Park Wolności w Gniewkowie, który ma ogromne szanse stać się miejscem kultowym dla polskich fanów progrocka. Mało jest też ludzi, którzy potrafiliby mnie aż tak zainspirować jak ci, których poznałem w Gniewkowie. Mało jest wreszcie zjawisk, które mogłyby mnie tak oczarować jak muzyka zwana ProgRockiem.
Najtrudniej jest się za coś zabrać. Od tego zacząłem i na tym skończę. Grupie ludzi, zwanych przeze mnie mitycznymi Organizatorami, udało się zacząć budować coś naprawdę zjawiskowego. Stworzyli dla nas możliwość uczestnictwa we wspaniałym przedsięwzięciu. Mam nadzieję, że przez kolejne lata, będę miał przyjemność uczestniczyć w Festiwalu Rocka Progresywnego w Gniewkowie i dokładać swoją cegiełkę do jego niepowtarzalnego klimatu. Jeżeli ktoś jeszcze się waha, czy w przyszłości wybrać się do Gniewkowa, to nie powinien mieć wątpliwości. Daję swoją gwarancję! I pamiętajcie, najtrudniejszy jest pierwszy krok!
Michał Woźniak
———————————————-
BOŻENA BUINICKA – THE SKYS
Przede wszystkim cieszę się, ze mogłam Was poznać w Gniewkowie. 🙂 Świetny festiwal, wspaniała atmosfera i muzyka!
Mega – Super spędzony czas!!! Dziękuje Wam bardzo!!!
Pozdrowienia dla całego stowarzyszenia PROGRES,
Bozena Buinicka/The Skys
„Gniewkowo nocą!
II Festiwal Rocka Progresywnego w Gniewkowie pozostawił w naszej pamięci wiele pozytywnych wspomnień. Dziękujemy braciom Januszowi i Sławkowi Bożko za zaproszenie na festiwal, gościnność i wspaniałą atmosferę”.
OPENSPACE
„Jeszcze raz serdeczne dzieki za organizację imprezy w zawodowym stylu. Ciesze się że jeszcze kogoś obchodzi muzyka progresywna. Świetni ludzie, świetna atmosfera. Jesteśmy usatysfakcjonowani w 100%”.
POINT OF VIEW
Gniewkowo 2011 – krajobraz po bitwie
Tym razem nie o muzyce a o samym festiwalu. Bo jest o czym… Idea prezentacji polskiego ruchu progresywnego jest wspaniała, i chwała za to organizatorom, bowiem od jakiegoś czasu mam wrażenie – i proszę się nie śmiać – że mamy do czynienia ze zjawiskiem porównywalnym do tego które wydarzyło się we Włoszech, we wczesnych latach siedemdziesiątych. Narodził się wówczas Włoski Rock Symfoniczny, czyli niemal ruch społeczny który sprawił, że po kilku latach ten mały, słoneczny i turystyczny kraj dorobił się własnego, uznawanego i cenionego na świecie gatunku muzycznego… Im też pomagały w tym festiwale progresywne. Wróćmy jednak na nasze podwórko. Gniewkowo jest przykładem na to że w tym kraju jednak coś się da zrobić. Nawet „z niczego”… Wystarczyło paru zapaleńców, którzy kochając taką muzykę, UWIERZYLI, że można. Uwierzyli… i zrobili! (pozdrawiamy klan Bożków – im to zawdzięczamy).
Bez żadnych funduszy, często przyjazd kapel finansowali z własnej, prywatnej kasy, ku uciesze małżonek i reszty rodzony.. Ale udało się, dziś już są sponsorzy, jest też dofinansowanie z budżetu miasta, które widzi w tym (i słusznie) wielką promocję Gniewkowa… O festiwalu zaczyna być głośno również poza granicami – w tym roku nieśmiało pojawili się (jeszcze nieliczni, ale jednak..) Niemcy, Belgowie i Szwedzi. Siłą tego Festiwalu są dwie rzeczy – po pierwsze brak jakiegokolwiek chorego współzawodnictwa (panuje fantastyczna, „rodzinna” atmosfera) i po drugie – sama Muzyka. Myślę, że kompletnie nie zdając sobie z tego sprawy jesteśmy świadkami narodzin czegoś, co byś może historia nazwie przez analogię do Włochów, Polskim Rockiem Progresywnym. Oczywiście Polskie zespoły działają na tym rynku od lat i są niejako „trzonem” tego zjawiska, i to nie o to chodzi, faktem niezaprzeczalnym jest jednak to iż pojawiają się nowi wykonawcy, reprezentujący światowy poziom (albo i wyższy…). I grają w Gniewkowie! O tym jak grają – na pewno będą inne „sprawozdania”, ale jedno jest pewne – ich poziom artystyczny sugeruje brak przypadkowości – to nie są jakieś tam zespoliki podpinające się pod ten styl, bo robi się modny. To są już w pełni dojrzałe artystycznie grupy grające głęboko przemyślaną muzykę. I jakże urozmaiconą i… właśnie polską! Na zachodzie główne nasze zespoły mają mocną renomę, ich występy zawsze wzbudzają zainteresowanie. I nie mówię tu jedynie o Riverside. Sam widziałem jak grupa młodych Niemców w Lorrelay, wychodząc z amfiteatru przed koncertem Hipgnosis w momencie gdy dowiedziała się że to grupa z Polski, skwapliwie zawróciła i zajęła miejsca. Podobnie występ Quidam ściągnął całe rzesze pochłaniaczy kiełbasek, obżerających się podczas występu Gazpacho. Dawniej była jeszcze bariera sprzętowa, przez co wyglądaliśmy jak ”ubodzy krewni”. Teraz niejednokrotnie sprzętowo przewyższamy zachodnią konkurencję. I muzycznie również. Tylko nasze media do tego jeszcze nie dorosły (i nie mają w tym żadnego interesu!) by promować muzykę dla myślących. Przy tym samemu też trzeba myśleć, a to produkt deficytowy w tym kraju. Tymczasem w Gniewkowie się myśli. Pomysł promocji miasta przez sztukę wymyślono już dawno, ale jakoś u nas to „nie chwyciło”. Łatwiej zrobić walentynki dla 100 tysięcy baranów, niż festiwal dla 1000 ludzi. A wystarczyło by trochę pomyśleć i sprawdzić np. w Finlandii lub w Szwecji co się długoterminowo bardziej opłaca. Nie sądzę aby w Gniewkowie to sprawdzano – tu się liczy pasja organizatorów, i chęć zrobienia czegoś fajnego również dla tego arcysympatycznego miasteczka… Martwi mnie trochę perspektywa wmieszania się w to wszystko polityki, bo wtedy niestety skończy się fajna atmosfera, koleżeńskość i bezinteresowność, a zaczną się zakulisowe gierki , wszechobecna zawiść, chciwość i klasyczne chamstwo, którego jak na razie Gniewkowo uniknęło, czego niestety nie udało się kilku innym festiwalom w tym kraju. Czuwa nad tym klan braci Bożków – czyli owi pasjonaci , dzięki którym ów festiwal mamy. Jak długo się obronią…? Trzymamy kciuki, cała progresywna Polska trzyma…
A co można powiedzieć po piątej, jubileuszowej edycji festiwalu? Że poziom artystyczny jest światowy, że gościnność organizatorów jest Polska (oczywiście w tym dobrym znaczeniu), że atmosfera jest wspaniała, że Gniewkowo zaczyna być słynne nie tylko w Polsce ale i w Europie i że wszyscy czekamy na szóstą edycję Festiwalu Muzyki Progresywnej GNIEWKOWO 2012….
Aleksander Król